piątek, 9 sierpnia 2013

W ciszy zachodzącego słońca odnajduję spokój. Lubię tak przysiąść nieśpiesznie...

Zaproszenie na bal przyszło znienacka. Byłam całkowicie nie przygotowana i jak większość kobiet krzyknęłam - nie mam co na siebie włożyć!
Projekt sukni pojawił się w tej magicznej chwili między głęboką nocą, a światłem poranka.
Wiedziałam co robić rankiem.
Mitenki, te rękawiczki bez palców były już w Atelier. Kolorem pasowały idealnie.
Zajęłam się suknią.
Na mięsisty jedwab kładłam delikatną wełenkę. Wiedziałam jak wełna  pofaluje dół sukni w trakcie przenika przez materiał. Nie łatwym okazało się opanowanie tych wszystkich falban. Filcowanie wymagało dużo spokoju i cierpliwości. Miałam ją, bo kocham ten proces tworzenia.
Później dopasowywanie do figury - przymierzanie mokrej tkaniny to specjalny moment. Widać wprowadzane zmiany i chce się już, natychmiast zatańczyć, a tu zimna woda ocieka z ubrania :)
Wieczorem drobnym ściegiem mereżki obsypałam jedwab przy dekolcie i doły sukni.

Była gotowa.

Bal. Zadziwienie Pań dodało mi odwagi. Najpierw podchodziły dyskretnie zerkając, to na krój, to na strukturę materiału. A że żadna z nich nie dostrzegła szwów i haftek przy moim gorsecie zaczęły dopytywać... Lubię opowiadać o ciszy i atencji tworzenia.
Rozporki sukni pokazywały co chciałam pokazać, falbany skrywały drobne szczegóły. A w gorsecie ciało oddychało swobodnie.

Przetańczyłam całą noc. Nie, nie wybiegłam o północy gubiąc pantofelek.
Bawiłam się cudownie do bladego świtu.


5 komentarzy:

  1. Przepiękna suknia! I cudownie opisany nastrój wokoło! :)
    Balsam dla duszy i ciała :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne. Historia i suknia. Serce w jednym i drugim...

    OdpowiedzUsuń
  3. projektantka ;-) i pisarka...?
    To więcej opowieści poproszę ;-)

    OdpowiedzUsuń